Witam
Tucson JM, silnik benzyna + gaz. Zdarzyła się awaria, która wyglądała na poważną. Silnik nie wchodził na obroty, nabierał wigoru dopiero po dłuższej chwili gdy osiągał obroty około 3 - tysięcy. Check wariował, mrugał i zapalał się na stałe. Obroty jałowe niestabilne, choroba się nasilała. Zamówiona wizyta u mechanika dopiero za tydzień.
Postanowiłem zdjąć płytę wierzchnią i popatrzeć na silnik - może jakieś widoczne przebicie albo przegryziony kabel / wiecznie pod maską wizyty gryzoni/. Wszystko ok.
Postanowiłem wyciągnąć fajki od świec - na trzech cylindrach ok - na czwartym /pierwszy od prawej / fajka mokra jak wyciągnięta z wody. Nad świecą do połowy kanału woda - czysta woda - sprawdzone organoleptycznie. Wytarłem, wydmuchałem sprężonym powietrzem, odpaliłem silnik - choroba usunięta - silnik chodzi jak nóweczka.
Tylko powstało pytanie - jakim cudem woda dostała się pod fajkę


:shock: i to w takiej ilości? - płyta ochronna była zamocowana, maska na deszczu nie była otwarta :roll: , fajka ma na górze uszczelkę.
To na pewno była czysta woda, nie wchodzą w rachubę jakieś pęknięcia, wycieki płynu itp.
zresztą nigdy go nie ubywało.
Ciekawostka przyrodnicza
Pozdrawiam